Z „PANACEUM” na Ziemi Augustowskiej

Uciec od codziennego zgiełku choć na chwilę, złapać jeszcze ostatni oddech kończących się wakacji ….. I stało się!!! Jest takie miejsce, gdzie marzenia się spełniają, z pewnością jedno z wielu, jakże urokliwe, pełne ciszy i spokoju.

Do gospodarstwa agroturystycznego „Arizona” w miejscowości Mołowiste wyruszyliśmy 1-go września w 17-osobowej grupie, kiedy nasze miasto pogrążone było jeszcze w porannym śnie. Sympatyczny pan kierowca sprawnie pokonał odległość, dzielącą nas od Augustowa. Darem niebios była piękna pogoda i ciepełko, które towarzyszyły nam podczas rejsu tzw. „Szlakiem Papieskim”. Bez pośpiechu można było napawać się widokami kolejnych czterech akwenów. Różnice poziomów wody pokonaliśmy przez Śluzę Powięź, niby proste urządzenie wymyślone niegdyś przez Chińczyków, a dziś stanowiące atrakcję w Polsce. W Studzienicznej, dokąd dotarliśmy statkiem-katamaranem, zrobiło się przez chwilę nobliwie za sprawą Sanktuarium MB Studzieniczańskiej i kaplicy na wyspie. Refleksyjne miejsce. Duchowe przeżycia można było zakończyć zakupem suwenirów (różnych). Moje pieniądze wymienione zostały w części na miody z okolicznych pasiek. Najpiękniejszy aromat miał  miód sosnowy, którego nie dane było mi spotkać

nigdzie indziej. Polecam!!!

Wczesne popołudnie przywiodło nas na kwatery. Bardzo klimatyczne miejsce, drewniane konstrukcje, ze smakiem urządzone wnętrza, stylowa sala kominkowa, w której widać artystyczną duszę gospodarza. Swojskie kiełbasy (i nie tylko), serwowane podczas posiłków, zasługują na wysoką ocenę nawet posiadacza wybrednego podniebienia. Aż żal, że zbyt krótki pobyt uniemożliwił ich zakup.

Z takim samym zapałem można było konsumować widoki i atmosferę tego zakątka, i jeszcze zgromadzić je na wynos, we wspomnieniach. Piękne Jezioro Serwy aż zachęcało do pływania – tych mniej wprawnych choćby rowerem wodnym, przygotowanym do rekreacji tuż przy pomoście. Tutaj czas płynie wolniej, jakby z rytmem licznych kaczek i łabędzi, kołyszących się na wodzie. Wieczorem przy ognisku nasz gospodarz chętnie snuł opowieści o sekwojach, których fragmenty przywiózł z dalekiej Ameryki i wkomponował w estetykę sali kominkowej.

 

Główny cel naszego wyjazdy realizowany był następnego dnia. Spływ Czarną Hańczą to przyjemność spleciona z hartem ducha. Leniwa rzeka, z dużą ilością wodorostów, jest atrakcyjna dla miłośników kajakarstwa, nawet tych początkujących. Kusi nie tylko ciszą, malowniczą okolicą, szumem wszechobecnych szuwarów, ale także wielością zakoli. Nie ma mowy o nudzie. Kto nie miał dotąd okazji nauczyć się manewrów na wodzie, tutaj może do woli ćwiczyć skręty kajakiem na meandrach rzeki, w asyście kaczek i łabędzi, dzielnie broniących swojego stada.

Na zdjęciach ze spływu niekiedy centralnie znajduje się wiosło albo dziób kajaka, czasem mignie jaskrawy kolor kapoka, dający świadectwo naszej tam obecności i autentyczności fotki. Ogólnie jest jednak dużo zieleni, odbijającej się w wodzie oraz trochę konarów, zalegających w rzece i stanowiących dla wielu nie lada wyzwanie. Nawet najlepsi mogą zasmakować kąpieli, kiedy kajak staje w poprzek nie tylko przeszkody, ale też woli manewrującego. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Ubrania dawno już wyschły, a my mamy nowe doświadczenia, radość z kolejnych przygód i przekonanie, że zawsze jest ktoś na kogo można liczyć.